Kultura i rozrywka

  • 13 komentarzy
  • 11709 wyświetleń

"Okruchy wspomnień" (5)

Felieton 5 -16  z cyklu "Okruchy wspomnień"                                  

       DANCINGI W „JAGIENCE”

         Bale w „Jagience” to była specjalna zabawa do rana znającej się grupy ludzi. Inny klimat panował na dancingach systematycznie odbywających się w czwartki, soboty i niedziele. Czarno-biała telewizja w niewielu domach nie była aż tak przyciągająca. Wśród bawiących jak i dzisiaj dominowały osoby wolnego stanu, wśród nich autor, który niestety był w pracy i zabawiał innych. Zdarzało się, że na pianistę zerkała z parkietu z zainteresowaniem jakiś ciekawa szatynka. Oczami da się rozmawiać. Jej wzrok zza pleców partnera dużo mówił. Więc najpierw moje dyskretne, pytające zatoczenie palcem kółka, jej potwierdzające kiwniecie głową i następną trójkę wyrozumiali koledzy zagrali beze mnie. Bardzo lubiłem tańczyć.                                                                    
     …Zaczynamy od „Only You” i już na parkiecie młodzi tulą się jak na prywatce. Za trzy minuty cała sala wspólnie śpiewa dixielandowy kawałek orkiestry Zygmunta Wicharego: „Ty masz w sobie coś, naprawdę w sobie coś. Ja w tobie bez przerwy kocham się”… Następny zaczynamy życzeniami: Proszę państwa! Od Marka Mołczanowskiego dla Joli „Mały kwiatek”… Markowi towarzyszy ciekawa blondynka. Jak on to robi? Za każdym razem jest z inną i za każdym razem z nie mniej interesującą? Janek podchodzi bliżej do mikrofonu i wprost śpiewa im na saksofonie… Siadamy. Kelnerka przynosi na talerzyku pięć pięćdziesiątek. To od Marka. Od zaprzyjaźnionych kolegów za koncert życzeń zwykle nie bierzemy. Florek ma w tej kwestii swoje zdanie i gdy trzeba to zakłopotanemu wyjaśni: Proszę pana! Od kiedy starożytni Fenicjanie wynaleźli pieniądze, to żaden problem... Nabijam tempo i leci samba „Brasil”. Kazik dmie aż mu się z trąbki robi puzon a na parkiecie szaleje nasz fan, bardzo muzykalny rozrabiaka Zdzisiek Truszkowski. Zdzisiek jest wesołym człowiekiem. Któregoś dnia grając mecz w juniorach „Warmii” biegał po boisku i śpiewał „Pretty Woman”. Na „Serduszko w rytmie cha-cha” ruszył do tańca spóźniony Krzysiek Wołkowicki. Chyba zawsze czeka na niego miejsce? Znowu z ładną, zgrabną dziewczyną. Kolejna trójka. Tańczących na parkiecie nie ubywa. Teraz mój popis. Gram słynny walc z baletu „Maskarada” Arama Chaczaturiana. Jakaś para podchodzi z atencją i pyta: czy to Chopin?...                                                         
     Niejeden taneczny wieczór w „Jagience” przynosił coś nowego. Regułą były wizyty amatorów, którzy liznęli trochę nauki na instrumencie i chcieli się pokazać. Kierownik zespołu Tadek Zawistowski niechętnie na to się godził i słusznie. Bywało, że ochotnik nie czuł frazy i grał melodię jak mu przyszło do głowy a zdziwionym tancerzom myliły się kroki. Takiemu trzeba było grzecznie ale i stanowczo podziękować. Najwięcej było perkusistów. Co z tego? Przeważnie byli to dobosze. Nie wiedzieli o co chodzi. Liczyła się finezyjna sztuka oszczędnego używania pedału dużego bębna i precyzyjny sposób uderzenia w czynel czyli coś odwrotnego do muzyki rockowej. Przy instrumentach akustycznych miarowe walenie w duży bęben zagłuszało i zniesmaczało nawet najlepszy utwór. W muzyce nie ma litości. Delikwentowi dziękowaliśmy z porozumiewawczym mruknięciem „wiocha”. W którąś sobotę około 22. 00 przy stoliku orkiestry zjawił się blisko dwumetrowego wzrostu gość. Był w dobrym, muzycznym humorze. Pochwalił poziom i chciał z nami zagrać. Sposób wysławiania się zdradzał zawodowca. Klarnet w jego rękach wyglądał jak gałązka. Zaproponował jakiś standard. No dobrze. Wchodzimy na scenę i od razu niespodzianka. Stylowy dixieland, swing i odjazdowe improwizacje jazzmana z krwi i kości zelektryzowały salę. Dancing nagle stał się popisowym koncertem muzyki estradowej. Ludzie na parkiecie wiwatowali. Z powodu  tak wspaniałej zabawy od anonimowego darczyńcy na stoliku pojawiła się flaszka. Dla nabrania ostrości – jakby powiedział Florek. Klarnecista grał z nami kilkakrotnie. Okazało się, że to Jerzy Karwowski solista Poznańskiej Piętnastki Radiowej, najlepszy saksofonista sopranowy w kraju. Jego nagrania słyszałem wielokrotnie w radiowej Jedynce. Skąd się znalazł w Grajewie? Jurek pochodzi z naszych stron. Przyjechał do swoich rodziców w pobliskim Rydzewie.  W tym roku jesienią, po wielu pięknych latach koncertowania w kraju i za granicą, przeprowadzi się na stale do rodzinnego domu. Oprócz talentu muzycznego Jurek ma drugi dar od Boga - niesamowitą vis comica. Na YouTube są filmiki z jego show.                                   
   ...Innej letniej, soboty pojawił się miły, przystojny gość o krępuj budowie ciała. Przyjechał z Giżycka, gdzie był wakacyjnym ratownikiem. Trzyma ustnik od trąbki i pyta czy może z nami zagrać? Niechętnie przyznał, że jakiś czas temu grywał w audycjach szkolnych z Filharmonią Narodową. Wpuścić filharmonika z repertuarem do tańca? Ryzykowne ale gdy sam zaproponował standard jazzowy? Kazik z wahaniem użyczył mu swojej trąbki. Zaczęliśmy od „On the Sunny Side of the Street”, dzisiaj znanym z filmu „Ekscentrycy”. Osłupieliśmy! Skończyło się podobnie jak z Jurkiem Karwowskim. Znowu wspólne jam session i to takie, że parkiet zdawał się palić tańczącym pod nogami. Zachwyceni goście podchodzili do nas z podziękowaniami. Pytań mieliśmy mnóstwo a niespodziewany artysta szczery był aż do bólu. Jeździł po kraju z zespołem Andrzeja Trzaskowskiego. Jakby tego było mało, nie skończył żadnej szkoły muzycznej. Janek „Nanek” Gostkiewicz z Warszawy nie znał nut!!! Absolutny słuch muzyczny, znakomita pamięć i talent do trąbki uczyniły z niego fenomen na skalę krajową. Taki sam naturszczyk jak Louis Armstrong, Kids Ory, Bix Baiderbeck  i inni. Spotkaliśmy się przypadkowo, ponownie dopiero po 35 latach. W słoneczną, sierpniową niedzielę 2005 roku trafiłem na koncert w leśniczówce Pranie. Wiersze Gałczyńskiego recytował Wojciech Malajkat a przerywniki muzyczne grało trio o intrygującej nazwie „CUDA WETRZECH” – trąbka w asyście tuby i banjo lub gitara. Zachwyciło mnie dziwnie znajome brzmienie trąbki i ciekawe improwizacje.  Na koniec Malajkat wymienił nazwisko trębacza i wszystko było jasne. Janek pamiętał tamten wieczór. Przez ten okres zaliczył ciekawy życiorys. Grał w zespole „Vistula River Brass Band”, w Berlinie, kilkakrotnie na Złotej Tarce i na Jazz Jamboree. Przez kilka lat pracowaliśmy razem. Zagrał w Grajewie że swoim trio „Old Jazz Band” w 2008 roku w MDK na wieczorze autorskim z moją pierwszą książką biograficzną „Myśli przy fortepianie”. Od 22 maja 2015 roku Janek gra w innym wymiarze niebieskiej rzeczywistości. Został po nim muzyczny ślad w internecie.

    …Na którymś z dancingów w rogu sali przy drzwiach wejściowych usiadło czterech, znajomych oficerów z Jednostki Wojskowej. Kelnerka nie chce przyjąć zamówienia na pół litra „Żytniej”. W ramach walki z pijaństwem Partia ogłosiła krucjatę. Koniec z obrzydliwym widokiem butelki na stole. Pić można tylko kulturalnie, na kieliszki. Nic się nie stało. Za chwilę ta sama kelnerka przynosi na wielkiej tacy „oczko” czyli 21 pięćdziesiątek a do popicia w szklankach wiejską, tłustą śmietanę…

                                                                                

… Jakaś sobota rozpoczęła się szampańsko. Przy stoliku od ulicy usiadło dwóch tajemniczych mężczyzn. Ubrani inaczej, w rozpiętych na piersiach pastelowego koloru koszulach. Jeden ze złotym łańcuchem na szyi. Pilnie rozglądają się za każdą panienką… Wkrótce głowy odwróciły się w ich kierunku gdy otworzyli pierwszego szampana. Później wystrzałów z kolejnych butelek było kilka. Niedługo musieli czekać na dwie, równie samotne dziewczyny, także lubiące bąbelki. Chyba nie podobała im się muzyka.  Całe towarzystwo przed końcem dancingu dyskretnie ulotniło się. Ktoś powiedział, że wzięli taksówkę do ośrodka w Boguszach. Ciekawe czy mieli ze sobą „Szampanskoje Igristoje”? Samo życie. Ile było takich różnych momentów?

                                                                                                                                                
     … Zamazany listopad. Wyjątkowo mało ludzi. Uczestnik bitwy pod Monte Cassino, pan Truszkowski, właściciel warsztatu samochodowego z ul. Rajgrodzkiej zamawia „Czerwone maki...” z prośbą aby nikt nie tańczył… I nikt nie wyszedł na parkiet.                                                                                                                                                       

 … W szatni siedzi kulawy Czesiek Sypytkowski, który głowę ma jak bunkier poniemiecki – powiedziałby Zdzisiek Truszkowski. Bębni palcami po blacie i śpiewa: nasza chata gontem kryta i… prybita!” Nie da się tego słuchać. Spóźniony gość na niezłym rauszu chce dwa miejsca. Widzi, że jest komplet gości. Coś mu wtyka w rękę. Czesiek z godnością właściciela obiektu rozgląda się po sali. Po chwili gość z dziewczyną już siedzi przy dostawce. Pani Milka Jacewicz natychmiast rozpościera biały obrus. Jasia Stawarzowa z kilkoma talerzami w jednej ręce porusza się w tym ulu z cyrkową ekwilibrystyką…

                                                                                                                                                               

… Podchodzimy z Witkiem Gostomskim do bufetu. Moja kolej. Jak zwykle po 25 gram koniaczku. Ciepło rozlewu się po żołądku. Miła rozmowa. Witek coś śmiesznego opowiada i kończy swoim ulubionym: Rozumiesz o co chodzi?  Zawistowski umownymi dźwiękami wzywa do grania. Zaczynamy od „Kwiecień w Portugalii”. Świetnie gra akordeon. Wiesiek przy bębnach pomrukuje z zadowoleniem. Tadek zrzuca „cyję” i chwyta za bas bo teraz popisowy numer Janka. Parkiet pęka w szwach i razem z saksofonem śpiewa: Portowych świateł blask przypomni chwile razem z tobą... Trzeci kawałek to stary, piękny walc „Fale Dunaju” i jeszcze raz saksofon w roli lidera. Przerwa. Podchodzimy z Jankiem do garmażerki. Widzi nas kierowniczka pani Jadwiga Cymek: Widzicie? Jak chcecie to umiecie zagrać!

                                                                                                 

 …Czwartek, zbliża się 24.00. Kończymy pościelówą Toma Jonesa  „Green, Green Grass of Home” (Zielona trawa wokół mego domu). To numer Florka. Grupka ostatnich dancingowiczów przedłuża zabawę zamawiając kolejne trzy kawałki. Kończymy na zmęczenie tancerzy w rytmie boogie-woogie „Do grającej szafy grosik wrzuć”.                              
     …Fajrant! Sobota po północy, godzina 2.15 czyli niedziela. Kazik z trąbką w ręce przy mikrofonie ogłasza: Psze państwa. Konsert żyszeń nadal twa! Ta dykcja to przez  honorowych kolegów. Zmęczone kelnerki mają dość. Wygaszają główne światła. Jakiś zakochany młodzian patrzy na swoją partnerkę i zadowolony z półmroku jeszcze zamawia „To były piękne dni”… Rzeczywiście były. Powoli tamten restauracyjny gwar cichnie w pamięci.

     Dzisiejszy świat tanecznej rozrywki ma swoje klimaty i nie może być inaczej. Każde  pokolenie ma swój styl, swoich idoli i swoje przeboje. Nie da się zatrzymać czasu, co najwyżej wspomnienia ale i te wietrzeją, pozostają jakieś okruchy. Cieszy mnie gdy widzę młodych ludzi radzących sobie doskonale na parkiecie, gdy wiedzą czego chcą od muzyki, gdy znają się na niej. To jest niestety mniejszość. Gdyby w Polsce istniał spójny system edukacyjny inny byłby obraz kulturowy naszego kraju i nie tylko kulturowy. A w Grajewie? Może GCK albo szkoły zorganizowałyby prawdziwy kurs tańca towarzyskiego? Jestem pewien, że młodzież zaskoczy. A później klub z prawdziwego zdarzenia, konkursy i kultura taneczna odżyje.  

      „Jagienka” tak jak i „Mimoza” były lokalami z klimatem, z duszą. A tamci muzycy gastronomiczni? Przy dzisiejszych oszustach i chałturnikach jakich wiele, ze swoimi talentami i umiejętnościami to prawdziwi profesorowie. W dawnym woj. Białostockim tworzyli jedną z najlepszych orkiestr tanecznych. Liczył się jeszcze augustowski „Albatros”, ełcka „Turystyczna” a w Białymstoku „Astoria” i „Cristal”.                                                                                                                                                                       

Na zdjęciach od J. Zalewskiego. Zespół z „Jagienki” gdy autor już nie grał. Kto ich rozpoznaje?

                                                                                                                                                                       
                                                                                      Antoni Czajkowski

 

Archiwum felietonów 

A. Czajkowski - felietony

 

Komentarze (13)

Poproszę o nazwiska muzyków.

male sprostowanie Jurek Karwowski pochodzi z Kolak a nie z Rydzewa I tam prawdopodobnie bedzie mieszkaniec. Pozdrawiam

Kurcze, znowu piękne okruchy,.. ach tylko koni żal!.

Żenada, dzisiejsi muzycy to : cyt " oszuści i chałturnicy jakich namnożyło się wiele "
Przy nich "profesorowie " co to podczas pracy : a to po pięćdziesiątce a to po koniaczku w barze , a to flaszeczkę od anonimowego darczyńcy " dla nabrania ostrości " a to " zatoczenie palcem kółka brunetce i zniknięcie z nią w wiadomym Autorowi celu ... Wszystko działo się podczas pracy " jedynych profesjonalnych muzyków, " profesorów " wręcz .....

wooww! prawdziwi bikiniści i to w Grajewie!

Janek Zalewski,Tadek Skarżyński,Florek,Ciukała Wiesiek W.

Pan Janek Zalewski nic się nie zmienił.

Milka czyli Kamila Jacewicz to moja mama , a Jasia Stawarz to moja chrzestna , pamiętam też pana Sypytkowskiego był tam szatniarzem i kulał na jedna nogę ,czasami pomagała mu jego żona .A Witek Gostomski to jest brat Genka Gostomskiego ,Genek pracował w Bazie Las , tam i pracował mój tato .

Jednak Mimoza miała ciekawszy i cieplejszy klimat

to byly czasy pracowalam tam

Do Krycha,,to na pewno znała Pani mojego tatę miał na imię Tadeusz , niestety już nie żyje,pozdrawiam.

a nazwisko p tadeusza

Dodaj zdjęcie do komentarza (JPG, max 6MB):
Informacja dla komentujących
Redakcja portalu nie ponosi odpowiedzialności za treści publikowane w komentarzach. Zastrzegamy mozliwość opóźnienia publikacji komentarza lub jego całkowitego usunięcia.